Pisanie „po kryzysie” jest prawdopodobnie nie do końca uprawnione.
Pomimo powrotu większości gospodarek na ścieżki wzrostu, nadal są ogniska kryzysu. Grecja na przykład kompletnie nie poradziła sobie z otrzymaną pomocą i zamiast przeprowadzić niezbędne reformy, zwyczajnie ją przejadła. Doprowadziło to do sytuacji rolowania długu kolejnymi pożyczkami i obecnie (sierpień 2015) Grecja jest na krawędzi bankructwa, negocjując kolejne pakiety pomocowe. Jedyne co ją uchroniło przed upadkiem do tej pory, to euro, które jest walutą Grecji i obawy reszty państw strefy euro przed ewentualnymi konsekwencjami bankructwa Grecji.
Z drugiej strony pozytywnie wyróżnia się Islandia, która dzięki międzynarodowej pomocy szybko przeprowadziła niezbędne reformy i wróciła na ścieżkę intensywnego wzrostu, a ostatnio nawet udało jej się całkowicie spłacić przed terminem otrzymane pożyczki pomocowe.
A co u źródła?
Jeśli zaś chodzi o źródło kryzysu – USA i tamtejszy rynek nieruchomości i kredytów hipotecznych – to od pewnego czasu dają się zauważyć symptomy „zapomnienia”: ceny nieruchomości stale (i bardzo szybko) rosną, ilość kredytów oczywiście również. Do tego doliczmy historycznie niskie stopy procentowe i luzowanie polityki kredytowej i mamy… sytuację jak na początku XXI wieku, czyli jedno ze źródeł kryzysu.
Nie słychać na razie o wtórnych produktach strukturyzowanych opartych na kredytach hipotecznych, ale to nie oznacza, że ich nie ma. Nie posiadam wiedzy, jakoby miały być zakazane/zlikwidowane, a stanowiły (i dlatego – prawdopodobnie nadal stanowią) istotny czynnik kreacji pieniądza przez amerykańskich kredytodawców. W obecnej chwili (sierpień 2015) saldo kredytu konsumenckiego w USA jest około 25% wyższe niż szczytowe przed upadkiem Lehman Brothers. Większość wzrostu tych pożyczek konsumpcyjnych napędzana jest przez kredyty na zakup samochodów, które są najtańsze w historii i udzielane są osobom bez odpowiedniej zdolności kredytowej. Czyli tak samo jak feralne kredyty hipoteczne, które zapoczątkowały kryzys z 2008 roku.
Tymczasem amerykańskie indeksy giełdowe notują bardzo wysokie wartości (dużo wyższe niż przed kryzysem) pomimo pojawiających się słabych danych makroekonomicznych i perspektywy rozpoczęcia podwyżek stóp procentowych przez Fed. Rośnie również bańka na nieruchomościach, które w USA już są droższe niż przed kryzysem.
Jednym słowem – kryzys niczego nie nauczył tzw. „rynków finansowych”.
Co będzie dalej?
To prawdopodobnie wie tylko słynny „wróżbita Maciej” z telewizji. Niemniej należy pamiętać, że gospodarka i (szczególnie) rynek finansowy podlegają cyklom koniunkturalnym – żaden wzrost (ani spadek) nie trwa wiecznie. Choć generalny trend jest stale rosnący. Można więc się spodziewać różnych scenariuszy – zależnie od napompowania rynku potencjalnie niebezpiecznymi papierami wartościowymi opartymi na zagrożonych kredytach. Nie można jednak wykluczyć powtórki (choć pewnie w nieco mniejszej skali) z 2008 roku.
A to oznacza… szansę. Szansę dla inwestorów (kupuj tanio – sprzedawaj drogo. To podstawowa zasada udanych inwestycji), a także tych przedsiębiorstw, które będą potrafiły się odpowiednio wyspecjalizować i których produkty lub usługi będą w trakcie i (zwłaszcza) po ewentualnej kolejnej fali kryzysu poszukiwane.
Tomasz Suski, sierpień 2015
Jeśli wpis okazał się przydatny – zapisz się na newsletter lub polub nas na FB, by nie przegapić kolejnych!